Miesiąc temu mogliście przeczytać o Bitwie pod Lenino. Tym razem odpowiadam na pytanie skąd brali się Polacy, którzy zasilali polskie wojsko w ZSRR.
Historia powstania 1 Praskiego Pułku Piechoty zaczęła się 17 września 1939 roku.
Wtedy to władze radzieckie uznały, że Państwo polskie przestało istnieć (walczyliśmy wtedy z wojskami niemieckimi) i pora dokonać agresji na nasze ziemie. Armia Czerwona przekroczyła granicę Polski i zajęła 55% terytorium naszego kraju. Potem dowiedzieliśmy się, że stało się to na mocy wcześniej zawartego tajnego porozumienia z Hitlerem i wydarzenie to zostało nazwane IV rozbiorem Polski.
Na polskich terenach włączonych do ZSRR posługiwano się terrorem, za pomocą którego starano się zniszczyć jakiekolwiek przejawy lub tylko potencjalne możliwości oporu, zastraszyć społeczeństwo, rozbić jego istniejące struktury i stworzyć pole dla sowietyzacji. Za grupę szczególnie niebezpieczną z punktu widzenia polityki ZSRR uznano osadników wojskowych – żołnierzy Wojska Polskiego z 1920 r. Żołnierze Ci mieli w przyszłości walczyć u boku „zaprzyjaźnionej” Armii Radzieckiej przeciwko Niemcom w ramach Praskiego Pułku Piechoty.
Najbardziej dotkliwym przejawem terroru były deportacje w głąb ZSRR.
W latach 1940-41 władze ZSRR dokonały czterech wielkich operacji deportacyjnych z ziem polskich, w wyniku których zostało wysiedlonych 309-327 tysięcy (wg. danych radzieckich z tamtych czasów dość wiarygodnych, aczkolwiek wymagających pewnego uściślenia, niektóre źródła podają liczbę ponad 1 mln).
Kierując przymusowo w głąb ZSRR poszczególne kontyngenty obywateli polskich kierowano się zróżnicowanym zestawem kryteriów. Wydaje się, że dominowały względy polityczne i społeczne, a nie etniczne. Deportowano grupy związane z przedwojenną państwowością polską, odgrywające w społeczeństwie istotną rolę ekonomiczną, polityczną czy kulturalną, będące kreatorami więzi społecznych i opinii publicznej. Na szeroką skalę dokonywano aresztowań oficerów Wojska Polskiego, Straży Granicznej, Straży Więziennej, funkcjonariuszy policji, działaczy politycznych i społecznych, ziemian, przemysłowców, handlowców i tych wszystkich, których podejrzewano o antyradziecką postawę.
Przebieg wszystkich deportacji wyglądał podobnie. Deportacją w każdym powiecie kierował sztab składający się z 3-5 funkcjonariuszy NKWD, a bezpośrednimi wykonawcami były grupy operacyjne.
Grupy operacyjne przeprowadzające wysiedlenie zjawiały się na ogół w nocy lub bardzo wczesnym rankiem. Składały się z oficera i towarzyszących mu żołnierzy NKWD oraz częściowo miejscowej ludności często wrogo nastawionej do Polaków. Mieszkańcom komunikowano decyzję o wysiedleniu, a następnie przeprowadzana była rewizja uzasadniana poszukiwaniem broni. Najczęściej dokonywano jej brutalnie, czyniąc kompletny bałagan w pomieszczeniach i niszcząc wiele rzeczy. Rewizji nierzadko towarzyszyły akty rabunku wartościowych przedmiotów. Po przeprowadzeniu rewizji wyznaczano wysiedlanym pewien czas na spakowanie się. Instrukcja przewidywała 30 minut (na spakowanie dorobku życia!). Najczęściej członkowie grupy operacyjnej zezwalali lub nie na zabieranie konkretnych przedmiotów lub określali limity wagowe. Bywało, że dowodzący oficer po prostu kazał brać tyle, ile uniosą. Niekiedy funkcjonariusze NKWD doradzali, co należy zabrać, a nawet pomagali w pakowaniu dobytku. Zdarzało się, iż deportowanym nie pozwalano opuszczać pomieszczenia, w którym ich zgromadzono, co uniemożliwiało zabranie dobytku z innych izb, a nawet przygotowanie zapasu żywności. Często z przygotowań do wyjazdu eliminowano mężczyzn, przez cały czas trzymając ich pod branią w jakimś kącie izby. Pogłębiało to na ogół panikę wśród wysiedlanych, utrudniało zorganizowanie się i spakowanie.
Transporty na Syberię składały się z wagonów towarowych. Ich przystosowanie do przewozu ludzi polegało na zbudowaniu piętrowych prycz po obu stronach wejścia, wstawieniu żelaznego piecyka i wycięciu dziury, czasem zaopatrzonej w kawałek rury, mającej spełniać rolę ubikacji. Po krótszym lub dłuższym, czasem nawet kilkudniowym oczekiwaniu, transport ruszał w nieznane. Trwał ok. miesiąca.
Różnie wyglądało zaopatrzenie ludności w żywność. Z reguły ciepłe posiłki wydawano dopiero po przekroczeniu dawnej granicy polsko-radzieckiej. W jednych transportach czyniono to w miarę regularnie, codziennie, w innych tylko sporadycznie, raz na kilka dni. Menu stanowiły zupy, najczęściej o trudnym do ustalenia składzie, kasza, do tego niewielkie porcje chleba, sporadycznie, na większych stacjach, dla dzieci nawet bułki i cukier. Największym problemem dla deportowanych było jednak nie zaopatrzenie w żywność, lecz w wodę. Jej brak wody był powszechną zmorą w transportach deportacyjnych. Choć w trakcie postojów eskorta zezwalała na pobieranie wody (z reguły po 2 wiadra na wagon liczący 40 60 osób), to jednak zdarzały się przypadki, że woda nie była dostarczana nawet przez 2 dni. Szczególnie w trakcie deportacji czerwcowych, gdy panowała wysoka temperatura, brak wody do picia stanowił źródło ogromnych cierpień deportowanych.
Niedostatek wody oznaczał niemożliwość utrzymywania higieny. Szybko pojawiły się więc wszy, rozprzestrzeniał się świerzb i inne choroby wywołane brudem. Rodzaj i jakość dostarczanego pokarmu powodowały choroby przewodu pokarmowego z czerwonką na czele. Dramatu dopełniało dokuczliwe zimno. W tragicznej sytuacji znajdowały się zwłaszcza małe dzieci i osoby starsze. Te grupy pierwsze zapadały na zdrowiu, a brak opieki lekarskiej uniemożliwiał skuteczną walkę z chorobami, co prowadziło do licznych zgonów. Zwłoki najczęściej wynoszono na stacjach i w miejscach postoju, także w szczerym polu.
Spora część deportowanych w kolejnych deportacjach była przygotowana do czekającego ich dramatu. Pogłoski o mającej nastąpić nowej deportacji od pewnego czasu krążyły wśród Polaków, a niektórych znajomi uprzedzali wprost, że ich nazwiska są na listach wywozowych i że zostaną wysiedleni. Jedni gromadzili w związku z tym pokaźne zapasy żywności i przygotowywali bagaże, inni trzymali na podorędziu zaledwie kilka najpotrzebniejszych drobiazgów zapakowanych do plecaków, czy zgoła szkolnych tornistrów, w przekonaniu, że i tak pojadą na zagładę.
Sytuację ludzi wywożonych w czerwcu 1941 r. niesłychanie skomplikował wybuch wojny. Transporty z deportowanymi znalazły się niejednokrotnie pod bombami, co przyniosło znaczne straty ludzkie, ale części deportowanych umożliwiło ucieczkę. Pociągi podążające w kierunku przeciwnym do transportów wojskowych, niejednokrotnie wiele dni przetrzymywano na bocznicach, lub zgoła w polu. Nie było mowy o regularnym żywieniu, a nawet o zaopatrzeniu w wodę, co przy wysokich temperaturach przynosiło niewysłowione męki pragnienia.
Często w relacjach powtarza się moment minięcia tabliczki odgraniczającej Europę i Azję (góry Ural). Wtedy bardzo dobitnie docierało do nich jak daleko są od domu i jak małą szansę mają na ponowne zobaczenie bliskich.
Miejscem przeznaczenia wysiedlonej ludności były różne miejsca, w których traktowano ich jako tanią lub wręcz bezpłatną siłę roboczą. Ci, którzy nie chcieli pracować nie dostawali racji żywnościowych. Zakwaterowywani byli z reguły w nieludzkich warunkach, czasami byli wysadzani w środku tajgi (ci, którzy mili pracować przy wyrębie drzew) i sami musieli sobie zbudować prowizoryczne szałasy, w których musieli zamieszkać na stałe lub przez kilka miesięcy.
Katorżnicza praca, głód, brak opieki medycznej i mróz razem wzięte sprawiały, że wśród Polaków była bardzo wysoka śmiertelność. Plan NKWD zakładał, że człowiek w takich warunkach powinien umrzeć po 5 latach. Plany te były zbyt optymistyczne i zesłańcy umierali w dużo szybszym tempie. Polakom mówiono wprost, że taki los czeka ich wszystkich.
Wybawieniem dla wielu z nich było nawiązanie stosunków dyplomatycznych między Polską i Związkiem Radzieckim w 1941 r. (układ Sikorski Majski).
Ustalono „amnestię” dla sybiraków i możność zaciągania się ich do Armii Polskiej która miała być tworzona w Rosji pod dowództwem gen. Władysława Andersa (od 1939 roku przebywał w sowieckim więzieniu w Moskwie). Ambasada polska w ZSRR, jej aparat terenowy oraz komórki sztabowe tworzonej armii polskiej przystąpiły do zbierania informacji dotyczących losów, liczebności i rozmieszczenia obywateli polskich, którzy trafili w głąb państwa radzieckiego w latach 1939-1941.
Informacje o polsko-radzieckim układzie ukazały się w radzieckich gazetach, ogłoszono je w niektórych obozach, im dalej jednak było do miast czy prasy, tym mniej było miejsc, do których informacja ta dotarła na czas. Polacy o możliwości przystąpienia do tworzącej się polskiej armii dowiadywali się przypadkiem i to w trudny do uwierzenie sposób. Niektórzy nie dowiadywali się wcale. Tym, którzy się dowiedzieli utrudniano dotarcie do tworzącego się wojska poprzez nie wydawanie pozwolenia na opuszczenie pracy oraz brak środków transportu, aby dotrzeć w miejsca, gdzie armia zaczynała się tworzyć.
Władze radzieckie od początku blokowała zaciąg do polskiego wojska, chcąc, by wojsko owo było jej uległe w sensie politycznym.
Sikorski nie zgodził się na taką uległość i latem 1942 r. wyprowadził wojsko do Persji.
Armia Andersa tworzona w okresie lato 1941 – lato 1942 okazała się ratunkiem dla ponad 120 tys. żołnierzy i ludności cywilnej (sporo Polaków uzyskało pozwolenie na dołączenie z całymi rodzinami do armii Andersa) którym udało się z nim uciec „nieludzkiej ziemi”.
Jednym z oficerów, którzy tworzyli polskie wojsko z ZSRR pod wodzą Andersa był pułkownik Zygmunt Berling. Pełnił on funkcję szefa sztabu odtworzonej 5 Dywizji Piechoty. Podczas ewakuacji do Persji zdezerterował z wojska.
W 1943 awansowany został przez Stalina do stopnia generała i powierzono mu misję utworzenia drugiego wojska polskiego na terenie ZSRR. Tym razem całkowicie uległego Stalinowi i tworzonego z dużej części z powodów politycznych, a nie militarnych.
Niezależnie od intencji Stalina tworzona armia była wybawieniem dla tych, którzy nie zdążyli dotrzeć do Andersa przed ewakuacją jego armii.
Tak zaczęła się historia 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, w ramach której utworzony został 1 Pułk Piechoty (nazwany później „Praskim”).
Ci, którym nie udało się opuścić ZSRR z armią Andersa, a potem Berlinga – wracali do Polski po 1945 roku; ostatni dopiero w 1957 r. Niektórzy zostali w miejscu zesłania.
Ostateczne ustalenie liczby polskich ofiar sowieckich represji podczas wojny i po niej do dziś jest przedmiotem badań i sporów historyków, polskich i rosyjskich.
Ciąg dalszy w części drugiej.