Skąd polacy w ZSRR?

Miesiąc temu mogliście przeczytać o Bitwie pod Lenino. Tym razem odpowiadam na pytanie skąd brali się Polacy, którzy zasilali polskie wojsko w ZSRR.

Historia powstania 1 Praskiego Pułku Piechoty zaczęła się 17 września 1939 roku.
Wtedy to władze radzieckie uznały, że Państwo polskie przestało istnieć (walczyliśmy wtedy z wojskami niemieckimi) i pora dokonać agresji na nasze ziemie. Armia Czerwona przekroczyła granicę Polski i zajęła 55% terytorium naszego kraju. Potem dowiedzieliśmy się, że stało się to na mocy wcześniej zawartego tajnego porozumienia z Hitlerem i wydarzenie to zostało nazwane IV rozbiorem Polski.
Na polskich terenach włączonych do ZSRR posługiwano się terrorem, za pomocą którego starano się zniszczyć jakiekolwiek przejawy lub tylko potencjalne możliwości oporu, zastraszyć społeczeństwo, rozbić jego istniejące struktury i stworzyć pole dla sowietyzacji. Za grupę szczególnie niebezpieczną z punktu widzenia polityki ZSRR uznano osadników wojskowych – żołnierzy Wojska Polskiego z 1920 r. Żołnierze Ci mieli w przyszłości walczyć u boku „zaprzyjaźnionej” Armii Radzieckiej przeciwko Niemcom w ramach Praskiego Pułku Piechoty.
Najbardziej dotkliwym przejawem terroru były deportacje w głąb ZSRR.
W latach 1940-41 władze ZSRR dokonały czterech wielkich operacji deportacyjnych z ziem polskich, w wyniku których zostało wysiedlonych 309-327 tysięcy (wg. danych radzieckich z tamtych czasów dość wiarygodnych, aczkolwiek wymagających pewnego uściślenia, niektóre źródła podają liczbę ponad 1 mln).

Kierując przymusowo w głąb ZSRR poszczególne kontyngenty obywateli polskich kierowano się zróżnicowanym zestawem kryteriów. Wydaje się, że dominowały względy polityczne i społeczne, a nie etniczne. Deportowano grupy związane z przedwojenną państwowością polską, odgrywające w społeczeństwie istotną rolę ekonomiczną, polityczną czy kulturalną, będące kreatorami więzi społecznych i opinii publicznej. Na szeroką skalę dokonywano aresztowań oficerów Wojska Polskiego, Straży Granicznej, Straży Więziennej, funkcjonariuszy policji, działaczy politycznych i społecznych, ziemian, przemysłowców, handlowców i tych wszystkich, których podejrzewano o antyradziecką postawę.
Przebieg wszystkich deportacji wyglądał podobnie. Deportacją w każdym powiecie kierował sztab składający się z 3-5 funkcjonariuszy NKWD, a bezpośrednimi wykonawcami były grupy operacyjne.

Grupy operacyjne przeprowadzające wysiedlenie zjawiały się na ogół w nocy lub bardzo wczesnym rankiem. Składały się z oficera i towarzyszących mu żołnierzy NKWD oraz częściowo miejscowej ludności często wrogo nastawionej do Polaków. Mieszkańcom komunikowano decyzję o wysiedleniu, a następnie przeprowadzana była rewizja uzasadniana poszukiwaniem broni. Najczęściej dokonywano jej brutalnie, czyniąc kompletny bałagan w pomieszczeniach i niszcząc wiele rzeczy. Rewizji nierzadko towarzyszyły akty rabunku wartościowych przedmiotów. Po przeprowadzeniu rewizji wyznaczano wysiedlanym pewien czas na spakowanie się. Instrukcja przewidywała 30 minut (na spakowanie dorobku życia!). Najczęściej członkowie grupy operacyjnej zezwalali lub nie na zabieranie konkretnych przedmiotów lub określali limity wagowe. Bywało, że dowodzący oficer po prostu kazał brać tyle, ile uniosą. Niekiedy funkcjonariusze NKWD doradzali, co należy zabrać, a nawet pomagali w pakowaniu dobytku. Zdarzało się, iż deportowanym nie pozwalano opuszczać pomieszczenia, w którym ich zgromadzono, co uniemożliwiało zabranie dobytku z innych izb, a nawet przygotowanie zapasu żywności. Często z przygotowań do wyjazdu eliminowano mężczyzn, przez cały czas trzymając ich pod branią w jakimś kącie izby. Pogłębiało to na ogół panikę wśród wysiedlanych, utrudniało zorganizowanie się i spakowanie.
Transporty na Syberię składały się z wagonów towarowych. Ich przystosowanie do przewozu ludzi polegało na zbudowaniu piętrowych prycz po obu stronach wejścia, wstawieniu żelaznego piecyka i wycięciu dziury, czasem zaopatrzonej w kawałek rury, mającej spełniać rolę ubikacji. Po krótszym lub dłuższym, czasem nawet kilkudniowym oczekiwaniu, transport ruszał w nieznane. Trwał ok. miesiąca.
Różnie wyglądało zaopatrzenie ludności w żywność. Z reguły ciepłe posiłki wydawano dopiero po przekroczeniu dawnej granicy polsko-radzieckiej. W jednych transportach czyniono to w miarę regularnie, codziennie, w innych tylko sporadycznie, raz na kilka dni. Menu stanowiły zupy, najczęściej o trudnym do ustalenia składzie, kasza, do tego niewielkie porcje chleba, sporadycznie, na większych stacjach, dla dzieci nawet bułki i cukier. Największym problemem dla deportowanych było jednak nie zaopatrzenie w żywność, lecz w wodę. Jej brak wody był powszechną zmorą w transportach deportacyjnych. Choć w trakcie postojów eskorta zezwalała na pobieranie wody (z reguły po 2 wiadra na wagon liczący 40 60 osób), to jednak zdarzały się przypadki, że woda nie była dostarczana nawet przez 2 dni. Szczególnie w trakcie deportacji czerwcowych, gdy panowała wysoka temperatura, brak wody do picia stanowił źródło ogromnych cierpień deportowanych.

Niedostatek wody oznaczał niemożliwość utrzymywania higieny. Szybko pojawiły się więc wszy, rozprzestrzeniał się świerzb i inne choroby wywołane brudem. Rodzaj i jakość dostarczanego pokarmu powodowały choroby przewodu pokarmowego z czerwonką na czele. Dramatu dopełniało dokuczliwe zimno. W tragicznej sytuacji znajdowały się zwłaszcza małe dzieci i osoby starsze. Te grupy pierwsze zapadały na zdrowiu, a brak opieki lekarskiej uniemożliwiał skuteczną walkę z chorobami, co prowadziło do licznych zgonów. Zwłoki najczęściej wynoszono na stacjach i w miejscach postoju, także w szczerym polu.

Spora część deportowanych w kolejnych deportacjach była przygotowana do czekającego ich dramatu. Pogłoski o mającej nastąpić nowej deportacji od pewnego czasu krążyły wśród Polaków, a niektórych znajomi uprzedzali wprost, że ich nazwiska są na listach wywozowych i że zostaną wysiedleni. Jedni gromadzili w związku z tym pokaźne zapasy żywności i przygotowywali bagaże, inni trzymali na podorędziu zaledwie kilka najpotrzebniejszych drobiazgów zapakowanych do plecaków, czy zgoła szkolnych tornistrów, w przekonaniu, że i tak pojadą na zagładę.
Sytuację ludzi wywożonych w czerwcu 1941 r. niesłychanie skomplikował wybuch wojny. Transporty z deportowanymi znalazły się niejednokrotnie pod bombami, co przyniosło znaczne straty ludzkie, ale części deportowanych umożliwiło ucieczkę. Pociągi podążające w kierunku przeciwnym do transportów wojskowych, niejednokrotnie wiele dni przetrzymywano na bocznicach, lub zgoła w polu. Nie było mowy o regularnym żywieniu, a nawet o zaopatrzeniu w wodę, co przy wysokich temperaturach przynosiło niewysłowione męki pragnienia.
Często w relacjach powtarza się moment minięcia tabliczki odgraniczającej Europę i Azję (góry Ural). Wtedy bardzo dobitnie docierało do nich jak daleko są od domu i jak małą szansę mają na ponowne zobaczenie bliskich.

Miejscem przeznaczenia wysiedlonej ludności były różne miejsca, w których traktowano ich jako tanią lub wręcz bezpłatną siłę roboczą. Ci, którzy nie chcieli pracować nie dostawali racji żywnościowych. Zakwaterowywani byli z reguły w nieludzkich warunkach, czasami byli wysadzani w środku tajgi (ci, którzy mili pracować przy wyrębie drzew) i sami musieli sobie zbudować prowizoryczne szałasy, w których musieli zamieszkać na stałe lub przez kilka miesięcy.
Katorżnicza praca, głód, brak opieki medycznej i mróz razem wzięte sprawiały, że wśród Polaków była bardzo wysoka śmiertelność. Plan NKWD zakładał, że człowiek w takich warunkach powinien umrzeć po 5 latach. Plany te były zbyt optymistyczne i zesłańcy umierali w dużo szybszym tempie. Polakom mówiono wprost, że taki los czeka ich wszystkich.
Wybawieniem dla wielu z nich było nawiązanie stosunków dyplomatycznych między Polską i Związkiem Radzieckim w 1941 r. (układ Sikorski Majski).

Ustalono „amnestię” dla sybiraków i możność zaciągania się ich do Armii Polskiej która miała być tworzona w Rosji pod dowództwem gen. Władysława Andersa (od 1939 roku przebywał w sowieckim więzieniu w Moskwie). Ambasada polska w ZSRR, jej aparat terenowy oraz komórki sztabowe tworzonej armii polskiej przystąpiły do zbierania informacji dotyczących losów, liczebności i rozmieszczenia obywateli polskich, którzy trafili w głąb państwa radzieckiego w latach 1939-1941.
Informacje o polsko-radzieckim układzie ukazały się w radzieckich gazetach, ogłoszono je w niektórych obozach, im dalej jednak było do miast czy prasy, tym mniej było miejsc, do których informacja ta dotarła na czas. Polacy o możliwości przystąpienia do tworzącej się polskiej armii dowiadywali się przypadkiem i to w trudny do uwierzenie sposób. Niektórzy nie dowiadywali się wcale. Tym, którzy się dowiedzieli utrudniano dotarcie do tworzącego się wojska poprzez nie wydawanie pozwolenia na opuszczenie pracy oraz brak środków transportu, aby dotrzeć w miejsca, gdzie armia zaczynała się tworzyć.
Władze radzieckie od początku blokowała zaciąg do polskiego wojska, chcąc, by wojsko owo było jej uległe w sensie politycznym.
Sikorski nie zgodził się na taką uległość i latem 1942 r. wyprowadził wojsko do Persji.
Armia Andersa tworzona w okresie lato 1941 – lato 1942 okazała się ratunkiem dla ponad 120 tys. żołnierzy i ludności cywilnej (sporo Polaków uzyskało pozwolenie na dołączenie z całymi rodzinami do armii Andersa) którym udało się z nim uciec „nieludzkiej ziemi”.

Jednym z oficerów, którzy tworzyli polskie wojsko z ZSRR pod wodzą Andersa był pułkownik Zygmunt Berling. Pełnił on funkcję szefa sztabu odtworzonej 5 Dywizji Piechoty. Podczas ewakuacji do Persji zdezerterował z wojska.
W 1943 awansowany został przez Stalina do stopnia generała i powierzono mu misję utworzenia drugiego wojska polskiego na terenie ZSRR. Tym razem całkowicie uległego Stalinowi i tworzonego z dużej części z powodów politycznych, a nie militarnych.
Niezależnie od intencji Stalina tworzona armia była wybawieniem dla tych, którzy nie zdążyli dotrzeć do Andersa przed ewakuacją jego armii.

Tak zaczęła się historia 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, w ramach której utworzony został 1 Pułk Piechoty (nazwany później „Praskim”).

Ci, którym nie udało się opuścić ZSRR z armią Andersa, a potem Berlinga – wracali do Polski po 1945 roku; ostatni dopiero w 1957 r. Niektórzy zostali w miejscu zesłania.
Ostateczne ustalenie liczby polskich ofiar sowieckich represji podczas wojny i po niej do dziś jest przedmiotem badań i sporów historyków, polskich i rosyjskich.

Ciąg dalszy w części drugiej.

Zbiórka o Statucie

W środę, 8 grudnia 2004 r. odbyła się zbiórka hm… podobno o statucie. Nie no, niby była na temat, ale została przeprowadzona w bardzo nie typowy sposób. A zacznę od tego, iż zbiórkę przeprowadził Majak…

Zostałam powiadomiona w piątek o tej zbiórce, i Kinga (moja drużynowa) poprosiła mnie abym posła. Zrobiłam to z wielką przyjemnością, gdyż miałam ochotę na taką niby-zbiórkę. Przynajmniej się trochę pobawiłam.

Otóż tak: Wszystko odbyło się w harcówce w MDK-u, mieliśmy przyjść na 18.00, ale okazało się, że czekamy do 18.20, do przyjścia wszystkich. A potem było świeczkowisko i ja z Patrycją Zawłocką (jako goście) oraz Monika (księżniczka ciemności) rozpalałyśmy je. Wszyscy wyśpiewaliśmy „Płonie ognisko” i przystąpiliśmy do gry na temat zawarty w temacie :). Podzieleni zostaliśmy na 3 drużyny – PATYSIE, BKN no i oczywiście my, czyli TAK… I tak już pracowaliśmy do końca (w takim składzie). ŻIRI (dosłownie) był sam Majak, zaś EXpertem była Gośka Foryś.

Pytania były raz łatwe, raz trudne, np. jak się nazywa komendant naszego hufca i ile ma lat (…). Ale na kilku pytankach się żeśmy potknęli…Oczywiście akurat nie na tym. Była fajna atmosfera, wesoło było (jak to u Jajaka), no i Paweł brzydko mnie nazywał! Powiedział, że jestem…śmiał się ze mnie! Dobra, to pominę. Ale za to, co uczynił apeluję do komendanta, Tomka Grodzkiego (który ma 30 lat), aby narzucił Pawłowi Majkowskiemu karę, np. kupno czekoladowych Mikołajów dla wszystkich harcerzy naszego hufca…Sam druh na tym skorzysta! Proszę przemyśleć moją prośbę.

A teraz wrócę do zbiórki. Na sam koniec Gosia z Pawłem podliczyli punkty i wygrały Patysie…Wrrr, a my – TAK – zajęliśmy dopiero drugie miejsce…BKN zaś nie popisało się wcale a wcale…Mogło być lepiej! Trzeba się statutu nauczyć! No tak.
Rozwiązaliśmy krąg i rozeszliśmy się do domów.

Miałam tego nie pisać, ale napiszę: należą się ogromne podziękowania dla Majaka i Gosi, oczywiście, którzy bardzo się postarali i umilili nam czas. Wielkie THANKS ode mnie, czyli reprezentacji 7 ODH, no i zapewne od kilku innych osób, które tam były. Niom…A teraz czekam na dogrywkę, kiedy zespół TAK będzie mógł się zrewanżować Patysiom. Gorące POZDRO dla wszystkich, którzy tam byli.

Druhna Monika Siereńska

PALMIRSKA PRZYGODA

Tłok był niemożliwy. Warunki – hardcore’owe ( jak określiła uOwca). Ale przecież przemierzanie Warszawy wszerz ze stertą plecaków na nogach, kolanach, rękach, głowach?, bycie przygniecionym jakąś gitarą lub zbieranie z podłogi autobusu zniczy, które wysypały się z siatki, gdy ta „jakimś cudem” przerwała się w najmniej odpowiednim momencie, też ma swoje uroki. Bo przecież – wszystko można znieść, jeśli w perspektywie znajduje się coś interesującego! Nie wszystko? Ciasto rozpłaszczone na szybie tramwaju, zbieranie koleżanek z ziemi, chodzenie po parku z lampką na głowie… Można! Szczególnie, jeśli jedzie się ma 44 Centralny Zlot Młodzieży Palmiry 2004! Szczególnie, jeśli ma się stos kłopotów pozostawionych na półce w domu i zapas energii – wystarczająco dużo, by przetrwać komunikacyjną zaprawę, przejście ciemną szosą pod gwiazdami ( wątpliwe to gwiazdy, ale właściwie…) i wtłoczenie się do siedziby Koła Gospodyń Wiejskich.
A tam… Pusta, duża, zimna sala ( o tym, że zachęcająco wyglądające kaloryfery, stanowiły jedynie atrapę godnego ogrzewania, przekonaliśmy się
( coniektórzy właściwie -> ci, którzy zasnąć postanowili ( w gruncie rzeczy zrozumiałe postępowanie) oraz ci, którzy nie zabezpieczyli się dostatecznie karimatą, śpiworem, kocem, kocem, kocem, kocem…) dopiero nocą), która w mik zamieniła się w tętniącą życiem… dużą, zimną salę. Po rozpoznaniu terenu stwierdziliśmy, że oprócz Dużej Zimnej Sali, udostępniono nam również Stylową Zimną Szatnię, dwie Małe Zimne Łazienki, Niezidentyfikowane Zimne Pomieszczenie obok kuchni i samą Jakże Przytulną ( a w dalszej perspektywie) Stosunkowo Ciepłą Kuchnię.
I co z tego, skoro chwilowo nasze życie toczyło się w pierwszym wspomnianym pomieszczeniu. Zjedliśmy kolację ( co kto miał lub ewentualnie – co kto wysępił), a potem przyszedł czas na twórcze i bardzo przyjemne, i właściwie chyba w pewnym stopniu wyczekiwane zabijanie czasu, które to objawiało się najczęściej śpiewaniem po prostu, bądź przeganianiem się z miejsca na miejsce, wzajemnym uciszaniem i wypytywaniem o resztki herbatki.
Co było potem? W zupełnej konspiracji ( którą zakłócił jednak Dąbros nieoczekiwanie wkraczając w sam środek wypadków) udaliśmy się do Stylowej Zimnej Szatni, by świętować – ni mniej ni więcej – a właśnie 34 urodziny. Nie obyło się bez szampana ( który przez pół drogi wbijał się uOwcy w plecy) i wspomnianego już ciasta ( tego samego, które zaliczyło bliskie spotkanie z szybą). Zostało po nas trochę błotka na podłodze, wystająca z kosza różowa buteleczka i Dorota wyskrobująca później z blachy to, co za niej zostało ;).
Wybierając sobie miejsce na spędzenie nadchodzącej nocy, stanowczo odrzuciliśmy Dużą Zimną Salę. Zresztą… ci, którzy się tam znajdowali, z pewnością odrzuciliby naszą obecność, wiedząc do czego zdolni są ludzie z chorobliwym nadmiarem energii. Po długich dyskusjach i trzeźwym przemyśleniu wszystkich „za” i „przeciw” ( głównym kryterium okazał się – dlaczego, dlaczego? – poziom temperatury w danym pomieszczeniu) zdecydowaliśmy się na Jakże Przytulną i Stosunkowo Ciepłą Kuchnię. Noc okazała się bardzo długa i wbrew nadziejom coniektórych nie zakończyła się „Czarnym bluesem o czwartej nad ranem” ( o którego punktualność dbano do tego stopnia, że na tle opinii na temat bieżącego czasu wynikła ostra dyskusja). Po penetracji pomieszczenia odnaleźliśmy w nim ogromny czajnik ( doprawdy zadziwiające, że nie rzucił się nam w oczy od razu) – mieliśmy więc zapewniony dostatek herbatek ( przy okazji wyszło na jaw, kto ma jakieś zdolności… herbaciane, a kto – wręcz przeciwnie; oto, jaką niespodziewaną wiedzę można posiąść wyjeżdżając sobie na – z pozoru – najzwyklejszy zlot). Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, okazało się, że w kuchni śpiewa się równie dobrze jak przy ognisku w środku lasu. Warunki nieco się różniły ( jarzeniówka nad głową), ale atmosfera zdawała się być przeniesiona wprost z leśnej polany. Nic dziwnego, że rankiem do głowy wpadały już nie całkiem normalne pomysły…
Pobudka nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy. Ktoś, kto popełnił ten błąd i na pół godziny przed nią położył się do śpiworka w nadziei na choć chwilę odpoczynku ( mimo długiego wykładu Siarka na temat tego, w jakich sytuacjach opłaca się taka drzemka, z którego wynikało, że nam to się w ogóle nie opłaca) mógł usłyszeć nad głową radosne obwieszczenie, że „żeby spać potrzeba ciszy”, ewentualnie wylądować na brudnej podłodze po uprzednim upadku z kuchennego stołu. Ale przecież, co nas nie zabije, tylko nas wzmocni.
Zastanawiające, że energii wystarczyło jeszcze na rzucanie się piłką na placu przed siedzibą KGW, sprawdzenie technicznego stanu wszystkich huśtawek z tyłu budynku, na przejście przez ruchliwa ulicę ( i wywołanie dużego korka), a w międzyczasie rozpaczliwe pytania, gdzie tu można kupić „Bravo” (Moniś). Idąc przez Kampinoski Park Narodowy, zakopując się w piachu na szlaku i zadręczając nawzajem pytaniami, czy aby na pewno droga na mapie jest tą, którą podążamy w rzeczywistości, dotarliśmy do Pociechy. Nadszedł więc czas na … spanie! Nie zrażając się tłumem ludzi wokół, ułożyłyśmy się w zgrabny ( albo i nie) kwadracik ( Agatka, Julita, uOwca i ja) na polanie. Ponieważ bieganiu po jedzono, picie, pieczątki nie było końca, nie zapewniono nam dogodnych warunków do wypoczynku. Z naszego spania wiele nie wyszło – gdy po kolejnym przegrupowaniu udało nam się wreszcie wygodnie ułożyć, padła komenda: idziemy! Poszliśmy więc.
Cmentarz w Palmirach zadziwia swoją prostotą i pięknem. Jesień naznaczając las ciepłymi barwami, dodała całemu widokowi tajemniczości. Apel Poległych pozwolił nam poznać historię cmentarza i ludzi, którzy na nim spoczywają. Warto było być tam chociażby po to, by zobaczyć rzędy małych lampek poustawianych wzdłuż grobów, harcerzy trzymających w rękach pochodnie, by usłyszeć: „Polegli na polu chwały”.
Aby zrozumieć i zapamiętać.

MAK
(Zastęp Wędrowniczy, 3DHS)

KH 07/12/2004

7 grudnia 2004 odbyła się zbiórka Komendy Hufca. Oto co zajmowało nam czas:

1. Informacje z zespołów.
Na początku szefowie obecnych zespołów krótko opowiedzieli, co wydarzyło się w ich zespołach o czasu ostatniej komendy. I tak:
30 listopada 2004 roku odbyło się spotkanie wszystkich namiestników, na którym uszczegółowione zostały założenia kategoryzacji.
Namiestnictwo Starszoharcerskie:
Odbyła się pierwsza zbiórka namiestnictwa. Na niej zaprezentowane zostały: opis funkcji namiestnika, plan pracy namiestnictwa i budżet namiestnictwa.
Najbliższa zbiórka będzie poświęcona kategoryzacji.
Komisja Rewizyjna:
Do końca grudnia 2004 KR spotyka się z drużynowymi.
Wnioskiem z dotychczasowych prac jest to, żeby opracować procedurę przekazywania drużyny kolejnemu drużynowemu. Najlepiej w obecności namiestnika lub kogoś z komendy.
Do końca roku harcerskiego działalność KR będzie skupiała się na przeglądaniu dokumentacji finansowej.
KR włączy się w organizację warsztatów z prowadzenia dokumentacji drużyny.
Namiestnictwo Zuchowe:
Ukształtowała się Rada Namiestnictwa w składzie: Sylwia Żabicka, Karolina Śluzek i Ewa Krzeszewska.
Kadra namiestnictwa będzie zdobywała wędrowniczy Znak Służby Dziecku.

Namiestnictwo Harcerskie:
Nie ma cały czas namiestnika harcerskiego.
Na ostatniej zbiórce funkcyjnych rozmawiano o tym w gronie funkcyjnych harcerskich. Został określony wzór namiestnika. Padły propozycje nazwisk potencjalnych namiestników. Z niektórymi z nich będą prowadzone rozmowy, co do niektórych wiadomo już, że nie zgadzają się objąć takiej funkcji.
Odbędzie się kolejne spotkanie, które przybliży być może nas do powołania namiestnika.

2. Akcja „Znicz”.
Komendant Hufca podsumował tegoroczną akcję „Znicz”.
Wzięły w niej udział 77, 209, 123 oraz Szczep 33 i Szczep Józefów.
Generalnie zbyt późno była załatwiana sprawa rozliczenia.
Problemem też było przygotowanie miejsca do sprzedawania przy cmentarzu: zbyt późno niektóre drużyny zajmowały miejsce i wynikały z tego problemy.

3. Wigilia instruktorska
Odbędzie się 18 grudnia 2004, o 17:00. Zaprosiliśmy 167 osób.
Przygotowaniem Wigilii zajmuje się Kasia Stolarska i Michał Bany?

4. WOŚP.
Nie mamy potwierdzenia udziału w koncercie gwiazdy.
W związku z tym koncert stopi pod znakiem zapytania.

5. BŚP
Przekazanie BŚP odbędzie się 19 grudnia 2004, o 20:00. Przygotowaniami kieruje Piotrek Kostrzewa.
Oprócz hufcowego przekazania odbędzie się podobna uroczystość na Ługach i w Józefowie.

6. Zima.
W pierwszym tygodniu ferii zimowych odbędą się warsztaty drużynowych i przybocznych.
Drugi tydzień pozostawiony będzie drużynom.
Szczegóły będą znane w niedzielę, 12 grudnia 2004.

7. Drużyna Sztandarowa.
Dyskutowaliśmy o tym, jak powinna wyglądać Drużyna Sztandarowa naszego Hufca.
Jest pilna potrzeba, żeby była taka drużyna, która będzie nas reprezentowała na różnych uroczystościach, na które jesteśmy zapraszani. Dotychczasowy model się nie sprawdza.
Propozycje są dwie:
– powołanie Drużyny Sztandarowej, której członkami będą harcerze z różnych drużyn,
– mianowanie jednej z drużyn (lub środowiska) Drużyną Sztandarową.
Odbędzie się spotkanie dla osób zainteresowanych tym tematem i na nim zostaną oba punkty widzenia zaprezentowane.

Kolejna zbiórka KH odbędzie się 11 stycznia 2005, dwa dni po Finale WOŚP.
MG

Andrzejki 2004

– Patrycja? Mówi Monika, cześć. Chciałam zaprosić waszą drużynę na zbiórkę Andrzejkową, która odbędzie się w sobotę 27.11.2004. o godzinie 17:00. Mam nadzieję, że będziecie. – Usłyszałam w słuchawce telefonu. Dzwoniła do mnie Monika S. z 7DH „BURZA”.
– Oczywiście, że będziemy, dziękuję.
Tak się zaczęło!

Sobota. 16:10 wyszłam z domu. Spojrzałam wokół siebie. Na dworze siąpi deszcz, drzewa lekko kołysane przez wiatr spoglądają na ludzi przechadzających się mokrym asfaltem.. spoglądają na mnie…

Przez chwilkę oddałam się marzeniom, szybko jednak zeszłam na ziemię, a wtedy zadałam sobie sprawę, że już dochodzę na przystanek autobusowy, a obudził mnie dźwięk telefonu. Zobaczyłam stojącą na nim grupkę ludzi, sami znajomi (Dąbros, Max, Kuba, Przemek) za chwilkę dołączył Andrzej i Mirek i już mogliśmy ruszać w drogę.
Naszym celem był OKS (Otwocki Klub Sportowy). Tam czekała nieco większa grupka. zaczęło się buziaki…przywitania, jakbyśmy się co najmniej rok nie widzieli 😀

Faktem jest, że było bardzo mało osób, to biwak, to BORM, to coś innego. Zapewne pokrzyżowało to szyki organizatorów, jednak nie dali tego po sobie znać. Monika przejęła pałeczkę…
-A więc podzielcie się na patrole dwuosobowe, tutaj macie karty, wpiszcie nazwę patrolu i chodźcie za mną. Jednak zanim to nastąpiło z wielkim zaciekawieniem wlepiliśmy nosy w szybę za którą stał telewizor a w nim – transmisja ze skoków narciarskich prosto z Finlandii, liczyliśmy, że uda nam się zobaczyć naszego rodaka, jednak nie tym razem (buuuu).

Ruszyliśmy za organizatorami. Idziemy, idziemy…woda po kostki 😀 ale co tam, idziemy dalej. Stopy przemoczone, co druga osoba wyje z zimna, ale my twardo suniemy na przód. Nagle stanęliśmy, znaleźliśmy się na samym środku boiska do piłki nożnej. I tak się czułam – jakbym stała na samym środku, ale nie boiska, lecz jeziora.
Padło pytanie czy mamy świeczki ?
– Yyyyyy co? Nie, takowych nie posiadamy.
Monika nam je wręczyła, te po chwili zapłonęły, rozległ się śpiew (Płonie ognisko), można powiedzieć, że tak rozpoczęliśmy tę zbiórkę.
Po chwili staliśmy wsłuchani w historię powstania Andrzejek?! Było to wprowadzenie do gry, która miała się za chwilkę rozpocząć. Już stojąc w kręgu mieliśmy zaprezentować pierwsze zadanie, które polegało na pokazaniu scenki nawiązującej do (oczywiście nie trudno się domyślić) Andrzejek. Ile patroli, tyle pomysłów, jednak niezawodny i niepokonany okazał się Andrzej Gołota.

Jeszcze tylko zaśpiewaliśmy i gra rozpoczęta. Na terenie boiska były porozstawiane punkty, w sumie było ich cztery. Pierwszy na jaki udałam się wraz z Mirkiem (z którym byłam w patrolu) był obstawiony przed dwie bardzo wesołe i równie zdezorientowane (jak my) dziewczyny. (…) Naszym zadaniem było zaśpiewanie piosenki Andrzejkowej i podobnież ulepić bałwana -coś mi tu nie halo, i nie wiem, jak innym, ale nam udało się ominąć to zadanie. Dostaliśmy za to babeczki z wróżbami…

Z kolejnego punktu zostaliśmy przegonieni (chyba przyszliśmy w złej kolejności). Cóż, ruszyliśmy dalej. Natrafiliśmy na dwie mroczne postaci. Jedna z siekierą w ręku, a druga, tak właśnie – druga nas obdarowała jabłkami i (co?) nożami. Nóż, siekiera… olaboga, co się dzieje.
Na szczęście nie było tak strasznie, musieliśmy obrać jabłka i (któż by na to wpadł?) rzucić skórki za siebie. Następnie je zjeść, pozostawiając ogonki (smacznego). To nie koniec atrakcji na tym punkcie. Musieliśmy od postaci z siekierą wyciągnąć informacje, aby wiedzieć jak dalej postępować. Udało się. Naszym zadaniem okazało się odnaleźć maskotkę, która ,jak się okazało na następnym punkcie, była zaklętym księciem. Jednak nam za pomocą czarów (abra kadabra ble, ble, ble) udało się go uwolnić od złych mocy. Na tym punkcie wróżka przepowiedziała nam przyszłość, każdy miał również okazję zadać pytanie do czarodziejskiej kuli (znacie kogoś z inicjałami OD?.) oraz zasmakować czarodziejskiej mikstury. Wrrrr

Ostatni punkt. Za drzewami stała taka mała niepozorna dziewczynka w ciemnym płaszczyku. Nie była ona zbyt rozmowa. Jednak po usilnych staraniach udało nam się wyciągnąć od niej cynk. Naszym zadaniem było ułożyć rymy z „Andrzejem”. Uwierzcie mi, Mirek jest w tym świetny :D…
Koniec gry! Przemoczone stopy, zarznięte ręce, zimno!

Dzień zakończyliśmy kręgiem i nietypową jak na harcerzy iskierką. Nie ma to jak rozgrzewający całus w policzek, nie?!

Tak się zakończyła zbiórka. Ruszyliśmy w kierunku przystanku, na którym było równie śmiesznie jak i na całej zbiórce. Graliście kiedyś w zapałkę? Nie?! Na co czekacie! Nie wiecie jak, zgłoście się do LEŚNYCH.

Zastanawia się, czy w innych patrolach było równie wesoło jak u mnie. W końcu grunt, to dobrze się bawić i cieszyć – w końcu śmiech to zdrowie (no i niech ktoś powie, że niektórzy się nie uśmiechają).

Myślę, że gorące podziękowania należą się organizatorom tej zbiórki, a w szczególności Monice Siereńskiej . W końcu nie codziennie mamy okazję poznać swoją przyszłość od czarownicy tzn. wróżki, bawić się w takim gronie, czy też zasmakować ciastek z wróżbą.

Patrycja Zawłocka, 5DHS „LEŚNI”

„Na świętego Andrzeja błyska pannom nadzieja”

W sobotę 27 listopada 2004 roku odbyła się zbiórka andrzejkowa, zorganizowana przez moją przyjaciółkę Monikę Siereńską. Spotkaliśmy się wszyscy, (choć było nas niewiele) przy głównej bramie stadionu pomiędzy godz. 16.45 a 17.05 głównej.

Na 16.45 miały przyjść osoby wyznaczone przez swoich drużynowych na punkty do gry terenowej ale niestety nie wszyscy się stawili. Wszystkich nas była pełna 18, a na punkty
potrzebna nas była pełna 8, nie mówiąc nic o patrolach.

Myślę, że główną przyczyną tak małej ilości osób była okropna pogoda. Było bardzo mokro, zimno i na dodatek cały czas padał deszcz. Może i warunki nie były sprzyjające, ale myślę, że i tak było miło i sympatycznie (przynajmniej mi się podobało)



Na początku wszyscy razem poszliśmy na boczne boisko stadionu, tam zapalaliśmy świeczki, które kazano nam przynieść. Kazano nie wiem, kto się do tego dostosował, chyba tylko nie liczni przynieśli te świeczki, bo reszta z nas była zdana na Monikę. Następnie ustawiliśmy się w kręgu i odśpiewaliśmy płonie ognisko przy akompaniamencie Mirka, który grał na gitarze. No i wszystko się zaczęło Monika miała przygotowaną legendę na temat powstania Andrzejek, opowiedziałam nam, co nieco o św. Andrzeju i przyswoiła nam wiedzę, której ja na ten temat nie posiadałam np. rzuciła kilka powiedzonek związanych z tym dniem, 30 listopada.

Mieliśmy również przygotować scenki związane z powstaniem andrzejek, miały być one kompletnie wymyślone. Praktycznie nikt się nie przygotował i poszliśmy na tzw. żywioł, wszyscy improwizowaliśmy i jakoś to poszło.

Zaczęła się gra trochę chyba za szybko, bo przynajmniej ja się nie wyrobiłam z przygotowaniami na swoim punkcie, ale nic Ja, Pasiak, Monika, Julita i dwie Ole poszły na punkty, a patrole wcześniej podzielone przez Monikę po kolei chodziły na wyznaczone punkty. Z góry podkreślę, że wszyscy spisali się wspaniale i zrobili to, co było im wyznaczone. Punktowi grali znakomicie swoje role (przynajmniej tak mi się wydaję, bo nie
widziałam, co się dzieje na innych punktach) zaś patrole (dwuosobowe) rozluźniały atmosferę np. zdejmując spodnie a zimno było!! Nie będę opisywała wszystkich punktów, bo wiem
tylko, co działo się na moim, ale ogólnie dzięki fajnym ludziom było naprawdę super!!

Gdy gra dobiegła końca, wszyscy zebraliśmy się na koronie stadionu, gdzie zrobiliśmy krąg. Stanęliśmy na przemian (chłopak- dziewczyna) i Monika przekazała nam słowa
podziękowania za przybycie, przeprosiła za pogodę i puściła iskierkę (tym razem w formie buziaka) w krąg. Wszyscy daliśmy sobie buziaka w policzek (to był niewątpliwie najfajniejszy moment w tym pochmurnym dniu) i rozwiązaliśmy krąg.

Pożegnaliśmy się przy bramie głównej i każdy rozszedł się w swoją stronę. Tylko my ( ja, Monika i Pasiak) czekaliśmy w tym mrozie najdłużej na osoby które miały nas odebrać.
No i tak właśnie minął nam sobotni wieczór.

Dh. Weronika

P.S: (od dh. Moniki Siereńskiej) Wielkie dzięki fajny dzień, choć faktycznie pogoda nie wypaliła. Dziękuję Julicie, Weronice, Tomkowi za pomoc w przygotowaniach, no i wielkie THANKS dla wszystkich, którzy byli!! Gorąco was pozdrawiam!!

Pałac Kultury

W dniu 20.11.2004 r. pojechaliśmy z naszymi druhnami Wiktorią i Agatą na wycieczkę do Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Był to bardzo mroźny dzień i chyba dlatego frekwencja naszych zuchów za bardzo nie dopisała.

W wycieczce brali udział: Kuba, Piotrek, Karol, drugi Kuba i nowy kolega Przemek, który był trochę niegrzeczny. Mimo, że było nas mało, było bardzo wesoło. Celem wycieczki było Muzeum Techniki i Planetarium. Najpierw poszliśmy do Muzeum Techniki. Widzieliśmy tam stare urządzenia np.: telefony, motory, samochody, ale najciekawszym urządzeniem był roworokopter. Dolna część tego wehikułu podobna jest do roweru, a na górze przyczepione jest śmigło. Fajnie by było mieć taki pojazd. Później poszliśmy do sali fizyki. Odbywało się tam spotkanie, które mogło nam przeszkodzić w zwiedzaniu tej sali. Na szczęście jedna pani dowiedziawszy się, że jesteśmy gromadą zuchową pozwoliła nam zwiedzić tę salę. Następnie poszliśmy do Planetarium. Planetarium jest to miejsce, gdzie można dowiedzieć się wiele ciekawych rzeczy o kosmosie m.in.: zobaczyć zminiaturyzowaną rakietę, teleskopy, kosmonautów na makiecie księżyca. Mieliśmy także oglądać film. Seans miał się zacząć o 11.30, a się zaczął dopiero o 12.00. Wszyscy z tego czekania byli bardzo głodni, a mimo, że mieliśmy kanapki nie mogliśmy jeść, bo w Planetarium nie można spożywać żadnych posiłków. Wreszcie o 12.00 rozpoczął się seans, który był o gwiazdach. Ten seans nazywał się „Niebo jesienią”. PO projekcji poszliśmy do bufetu i wszyscy z apetytem zjedli drugie śniadanie. Niestety musieliśmy już wracać do domów. Bardzo nam się podobało na tej wycieczce i prosimy nasze druhny, aby organizowały nam jak najwięcej takich wypraw. Obiecujemy, że będziemy grzeczni.

Zuch Kuba Bębik

Odszedł Bogdan „Klemens” Podbielski

W środę (24/11/2004) rano na wieczna warte odszedł instruktor naszego Hufca, podharcmistrz Bogdan „Klemens” Podbielski, żołnierz Szarych Szeregów, drużynowy 145 Mazowieckiej Drużyny Harcerskiej w pierwszych latach po wojnie, więzień polityczny, członek kręgu seniorów „Sosna”.
Nabożeństwo żałobne odbyło się w poniedziałek (29/11/2004), o godz. 14:30 w kościele przy ul. Bursztynowej w Międzylesiu.

To miała być zwykła zbiórka alarmowa…

To miała być zwykła zbiórka alarmowa…
11 listopada 2004 roku na długo pozostanie w mojej pamięci. Nie tylko ze względu na Święto, które towarzyszy temu dniu (Święto Niepodległości) lecz na zbiórkę alarmową, która okazała się dla mnie wielkim zaskoczeniem.

Jak co roku harcerze Szczepu Józefów uczestniczyli w uroczystej Mszy Świętej (10:00 rano) Zaraz po jej zakończeniu szybkim krokiem ruszyłem do domu. Nie spodziewając się, co mnie później czeka. Będąc w domu wparowała do mnie Patrycja z wieścią o zbiórce alarmowej. Pomyślałem, że może być świetna zabawa, tym bardziej, że w drużynie jestem od obozu i jeszcze nie uczestniczyłem w tego typu wydarzeniach.
Mieliśmy spotkać się o 18:00 na ulicy J. Piłsudskiego 86 (może ktoś widzi powiązanie z tym numerem?).


Na miejsce przybyłem wraz z Partycją, zastaliśmy już Magdę i Zośkę. Przez głowę przebiegła mi jedna myśl – frekwencja mojej drużyny mnie przeraża. Po paru minutach dotarł Mirek. Oświadczył, że w związku z tym, że narzekamy na brak różnego rodzaju gier, będziemy mieli okazję się wykazać na biegu harcerskim. Hasłem gry było hasło: „Bóg Honor Ojczyzna”. Łącznie miały być trzy punkty, przy czym na pierwszym już się znajdowaliśmy. Mirek powiedział jeszcze kilka słów wstępu i poszedł z dziewczynami na pozostałe punkty. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało…

Na punkcie zostałem z Patrycją (punkt „Ojczyzna”).
Moim pierwszym zdaniem było dopasowanie tytułów pieśni (patriotycznych) do fragmentów, które były w kopercie. Z tym nie miałem większych kłopotów. Kolejna rzecz. Dostałem jakiś życiorys – po wczytaniu się w niego okazało się, że jest to życiorys J. Piłsudskiego. Pod nim było 8 pytań, na które musiałem odpowiedzieć. I ostatnie już zdanie (ufff) w kolejności chronologicznej ułożyć wydarzenia, które miały miejsce w latach 1910 – 1918. Po krótkich zmaganiach z historią się udało. Otrzymałem jeszcze wskazówkę jak dojść na punkt kolejny. I ruszyliśmy. Moim celem była ulica Dobra, tuż przy kościele w Michalinie.

Tam już czekał na mnie Mirek (punkt „Bóg”), który przybliżył mi postać św. Pawła – mojego patrona. Dowiedziałem się o nim bardzo ciekawych rzeczy. Poza tym rozmawialiśmy przez chwilę o tym, jak można w dzisiejszych czasach „pełnić służbę Bogu”. Po tym bardzo interesującym i pouczającym punkcie miałem ruszyć w dalszą drogę. Okazało się jednak, że nie wiem gdzie jest ulica 11 listopada. Kiedy Mirek narysował mi mapę całej okolicy ruszyłem biegiem na następny punkt, który znajdował się na końcu wyżej wymienionej ulicy.

Tam w ciemnym lesie czekał na mnie Mikołaj (punkt „Honor”). Moim zadaniem było wybranie 10 najwybitniejszych Polaków i ułożyć ich w kolejności, od tego który moim zdaniem jest dla mnie największym autorytetem i dlaczego. Zadanie to okazało się bardzo pomocne w wykonaniu jednego punktu z mojej karty na stopień ćwika. Kiedy wykonałem to zadanie, Mikołaj kazał mi iść dalej w las. Zauważyłem, że do Mikołaja dołączyli Patrycja i Mirek i ktoś jeszcze. Kiedy dogonili mnie i okazało się, że tą czwarta osobą jest Kuba brat Patrycji (Wywłok). W tym momencie zaczęło mi coś „śmierdzieć”.

Po przejściu paru metrów dołączyły do nas dziewczyny i nieoczekiwanie Kuba Borowy. W obecnym gronie zebraliśmy się w kręgu, po środku którego ułożone było ognisko. Po odczytaniu rozkazu przez Partycję, wszystko stało się jasne: czekało mnie dziś wieczorem Przyrzeczenie Harcerskie. Z osób tam zgromadzonych miałem wybrać sobie opiekuna krzyża. Wybór padł na Kubę B. Razem z nim rozpaliłem ognisko. Po odśpiewaniu „Płonie ognisko..” i wysłuchaniu krótkiej gawędy Mirka przyszedł czas na tę uroczystą chwilę, kiedy wyciągnąłem palce w stronę ogniska i powtarzając za drużynowym słowa Roty, złożyłem Przyrzeczenie Harcerskie. Czas na ostatnią próbę. Z żarzącego się ognia musiałem wyjąć węgielek. Wypatrzyłem sobie taki leżący blisko brzegu ogniska. Pośliniłem palce i próbując go wyjąć, ten przykleił mi się do palca i lekko poparzył. Schowałem go do torebki i wsadziłem do kieszeni munduru. I nadszedł ten moment kiedy Kuba przypiął mi swój krzyż do piersi.

Na koniec wszyscy zaczęli mi gratulować. Utworzyliśmy krąg, a po zakończeniu uroczystości grupą ruszyliśmy do domów.
I pomyśleć, że to miała być zwykła zbiórka alarmowa.

Paweł Wojtasik, 5DHS „LEŚNI”

Postać miesiąca – 11/2004

Druhna Zuzanna Olszewska wstąpiła do szeregów naszej drużyny we wrześniu tego roku. I już zdobyła barwy drużyny. Druhna Sylwia Żabicka z dyskretną łzą w oku przekazała ją nam ze swojej Gromady. Ja się nie dziwię na jej miejscu też byłabym bardzo wzruszona.

Dh. Zuzia jest samodzielną i zaradną harcerką. W ciągu tych dwóch miesięcy wykazała się wiedzą, wytrwałością i zapałem do pracy, podczas szczepowej akcji Czysty Las, Znicz, na rajdzie w Palmirach, czyszczeniu grobów w Józefowie oraz warty na cmentarzu…
Druhno, oby tak dalej. POWODZENIA!!!

Ilona – drużynowa 3DH „Zawiszacy”